Dwa biblijne fundamenty postu

W dniu dzisiejszym , tym artykułem pragniemy poddać Państwu pod przemyślenie ważne aspekty i zasady Naszej wiary. Spróbujmy zastanowić się nad swoją postawą i naszym świadectwem wobec najbliższych oraz naszego otoczenia. Czy możemy powiedzieć, że chcemy być wierni Chrystusowi? Czy staramy się postępować zgodnie z jego nauką? Czy wreszcie potrafimy okazywać i bronić Naszych praw wiary? Polecamy przeczytanie poniższego artykułu Adalberta de Vogüé pochodzącego z rozprawy “Kochać post” wydanej przez Wydawnictwo Benedyktynów TYNIEC.

To, że w zlaicyzowanym, ogarniętym konsumpcjonizmem świecie post jest już niemodny, może być zrozumiałe. Dlaczego jednak w Kościele w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat zanikła świadomość potrzeby postu? Czy jest to tylko wpływ otaczającego świata? Czy może zbytniego “uduchowienia” przesłania chrześcijaństwa? W istocie, ten proces “uśmiercania” postu trwał znacznie dłużej niż kilkadziesiąt lat – można go odkryć już w średniowieczu. Dziś, po wielu stuleciach zaczynamy na nowo odkrywać post – dotyczy to zarówno zakonników, jak i osób świeckich.

Odnosząc się do tekstu Pierwszego Listu do Koryntian, który św. Atanazy obiera za myśl przewodnią całego programu ascezy św. Antoniego – „Poskramiam moje ciało i biorę je w niewolę” (1 Kor 9, 27) – można powiedzieć, że stanowi on, z uwagi na stałe zastosowanie do postu w literaturze patrystycznej, główny biblijny fundament tej praktyki, rozważanej z punktu widzenia ascezy. W Nowym Testamencie istnieją jednak inne słowa odgrywające znaczącą rolę w tej dziedzinie, ukazując inny aspekt postu. To słowa Jezusa przytoczone z niewielkimi różnicami przez trzech Synoptyków: „Czy goście weselni mogą pościć (albo się smucić), dopóki pan młody jest z nimi? Lecz przyjdzie czas, kiedy zabiorą im pana młodego, a wtedy, w ów dzień, będą pościć“.

Wielką wagą tych słów Ewangelii jest zestawienie postu w bezpośredniej relacji z osobą Chrystusa. I nie tylko postu, lecz także jego przeciwieństwa: dyspensy od postu, wręcz zakazu poszczenia. To z tej ostatniej racji Kasjan cytuje owe słowa w Konferencji traktującej właśnie „O zwolnieniu (z postu) w okresie Wielkiej Nocy”. Jest bowiem przyjętym przez monastycyzm prawem Kościoła, że nie pości się w dni, gdy w szczególny sposób świętuje się Zmartwychwstanie Chrystusa obecnego na nowo wśród żyjących, czy będzie to niedziela czy Pięćdziesiątnica Paschalna. A skoro Chrystus jest obecny w każdym z naszych braci chrześcijan lub mnichów – „Zobaczyłeś twojego brata, zobaczyłeś Pana” – monastycyzm bardzo logicznie stosuje owe słowa do wydarzenia religijnego, jakim jest dla mnicha czy klasztoru przybycie gościa. Zauważa to także Kasjan: „Kiedy przyjmuje się gościa z wizytą, należy koniecznie wstrzymać post na jego cześć, ponieważ obecny jest Pan Młody.

W ten sposób przerwanie postu pojawia się jako znak obecności Chrystusa. Analogicznie, post związany jest z Jego nieobecnością. I to nie tylko w dni, kiedy w szczególny sposób wspomina się Jego odejście – wszystkie środy i piątki, dni w każdym roku przed Wielkanocą – lecz również przez cały czas poprzedzający Jego ostatnie przyjście. Owszem, w ciągu tych wieków naszej chrześcijańskiej historii Chrystus jest obecny wśród nas, ponieważ żyje, a my żyjemy Jego życiem. Ale w sposób nie mniej prawdziwy jest nieobecny, gdyż pozostaje niewidoczny, jak gdyby obcy dla naszego świata materialnego.

To właśnie z tej stałej nieobecności Chrystusa rodzi się post regularny. Wyjąwszy dni świąteczne, w których Kościół wspomina spotkanie ze Zmartwychwstałym Chrystusem i uprzedza spotkanie Paruzji, chrześcijański czas w całości naznaczony jest przez oddalenie Pana Młodego, czekanie na Jego przyjście, a w konsekwencji przez post. Do tej nieobecności Chrystusa dochodzi zresztą codzienna samotność mnicha: odwiedziny Pana w osobie gościa tylko chwilowo przerywają czas zwykłej rozłąki. Słowa św. Pawła – „Poskramiam moje ciało” i Jezusa – „Kiedy zabiorą im pana młodego…” stawiają więc chrześcijański post w dwóch różnych światłach. Pierwsze wskazują na jego ascetyczne przeznaczenie, dla dobra samego poszczącego. Drugie określają go w stosunku do innej osoby: Chrystusa. W pierwszej perspektywie obecne życie postrzegane jest jako czas walki i zmagania, gdzie rozbity i nieuporządkowany człowiek stara się odzyskać swoją wewnętrzną jedność i ład. W drugiej życie jawi się jako czas rozłąki, w której człowiek dąży do tego, żeby ujrzeć Chrystusa i wejść do Jego Królestwa. W pierwszym przypadku wstrzemięźliwość od pokarmów służy panowaniu nad apetytem, ograniczając go do koniecznego minimum. W drugim zwraca się ona w kierunku Chrystusa, jak gdyby egoistyczny sam w sobie zwierzęcy akt jedzenia wymagał obecności przyjaciela, aby stać się komunią.

Post zakonny a zwyczaje świeckie wczoraj i dziś

Różne sprzeciwy wobec postu zasługują na uwagę. Ten, który wiąże post z obyczajami Starożytności, połączony jest nieraz ze względami klimatycznymi. Mówi się, że człowiek ze strefy śródziemnomorskiej nie ma zwyczaju jedzenia wcześnie rano lub poprzestaje o tej porze na bardzo małym posiłku [1]. Człowiek z Północy potrzebuje zjeść więcej, żeby być wytrzymałym na zimno. Można by w ten sposób uzasadnić anglosaskie śniadanie, które ostatnio stało się tak bardzo popularne. Mimo wszystko zakonny system żywienia jawi się jako nierozdzielny ze świeckimi zwyczajami. Antyczna cywilizacja i klimat śródziemnomorski ukształtowały godziny posiłków, które utrwalił święty Benedykt. W innych czasach i pod innymi niebem wszystko trzeba rozpatrywać w zależności od zupełnie odmiennych obyczajów.

Nie zaprzeczając, że istnieje związek pomiędzy dawnym życiem zakonnym i jego świeckim kontekstem, myślę, że wyolbrzymia się zależność pierwszego od drugiego. Owszem, między jednym a drugim istnieje ciągłość, lecz także rozłam. Kiedy Dom Butler przedstawia system żywienia z Reguły jako prawie identyczny z dietą współczesnych świeckich, pomija ważne różnice, które chciałbym przedstawić chociaż w zarysie.

Zaczynając od śniadania, którego mnisi świętego Benedykta nigdy nie jedli, jego nieobecność nie była zjawiskiem ogólnym, które rozumiano samo przez się. Należy dokonać rozróżnienia między poszczególnymi warstwami społeczeństwa. W jednym z chrześcijańskich romansów, który może pochodzić z III wieku, Recognitiones Pseudo Klemensa, znajdujemy na ten temat ciekawy zapis. Bohater, który należy do najwyższej klasy społecznej, mieszkając w Rzymie, nie miał zwyczaju jedzenia przed godziną siódmą (nasza trzynasta). W czasie podróży przez morze Italii do Palestyny zaczął jadać na początku dnia, tak jak marynarze na statku, a nabrawszy tego nawyku, trudno mu się go pozbyć [2].

Ta anegdota pozwala zauważyć dwie równoczesne praktyki: ludzi pracujących fizycznie, którzy jedzą bardzo wcześnie rano przed rozpoczęciem pracy, oraz innych środowisk, gdzie jada się dopiero około południa. Ten, można by rzec, mimowolny rozdźwięk prawdopodobnie się utrwalił. Kiedy pisałem wyżej, że mój prapradziadek nie jadał niczego przed jedenastą rano, powinienem był sprecyzować, że człowiek ten nie pracował fizycznie. W przeciwieństwie do niego, żyjący w jego czasach pracownicy fizyczni, tak jak w Starożytności, jadali niewątpliwie o pierwszej. Wydaje się, że taki był w każdym razie zwyczaj w środowisku chłopskim, z którego wywodził się Ojciec Muard, sądząc po poświęceniu, jakim okazuje się być dla niego rezygnacja ze śniadania [3]. Wiadomo zresztą, że zakonne zbiory praw zwyczajowych przyznają braciom serwitorom, świeckim zatrudnionym przy dużych pracach, „mieszane”, którego odmawiają klerykom [4].

Wracając do czasów świętego Benedykta, historia Pseudo Klemensa sugeruje, że chłopi z okolic Monte Cassino, tak jak inni ludzie pracujący fizycznie, jadali śniadanie przed wyjściem w pole. Czy było ono mniej obfite niż dwudziestowieczne angielskie śniadanie? Możliwe, że tak. Ale jego brak musiał być silnie odczuwany przez zakonników, którzy na początku dnia przez kilka godzin pracowali fizycznie. A był on tym dotkliwszy, że musieli oni wstawać bardzo wcześnie. Obudziwszy się w środku nocy, o drugiej lub trzeciej, musieli czekać na czczo o wiele dłużej niż ludzie świeccy.

Jeżeli chodzi o prandium (obiad w porze południowej), dawniej nie uważano go za posiłek tak ważny jak cena (kolacja), ale nie był on przez to mniej ważną częścią każdego zwykłego dnia. Jeden z galijskich autorów V w., Sydoniusz Apollinaris, pozostawił nam dwa opisy typowych dni, pierwszy dotyczący wizygockiego króla Teodoryka w jego stolicy Tuluzie, drugi samego pisarza podczas pobytu u jego przyjaciół niedaleko Nîmes [5]. W jednym i drugim posiłek pojawia się albo około południa, albo o piątej (nasza jedenasta), a po nim następuje poobiednia drzemka, tudzież sjesta. Również w jednym i drugim jest on określony jako „obfity”, z uściśleniem w pierwszym przypadku: „po galijsku”. Po tym obiedzie, wieczorem przyjdzie kolej na jeszcze większą cenę.

W porównaniu z tym systemem żywienia świeckich chrześcijan jedyny posiłek w poście zakonnym, czy to spożywany w środku czy pod koniec popołudnia, wydaje się surowym umartwieniem. We wszystkie środy i piątki latem, może nawet częściej [6], we wszystkie dni tygodnia od 13 września do Wielkanocy, mnisi obywali się zatem bez jednego z dwóch elementów powszechnie obowiązującego planu żywienia.

Tak więc w przypadku śniadania jak obiadu, praktyka klasztorna pozostawała znacznie w tyle w stosunku do zwyczaju świeckiego. Ten, cokolwiek by nie powiedzieć, nie odbiegał bardzo od naszego. Prawdziwa przepaść nie istnieje pomiędzy dwoma światami, antycznym i współczesnym, lecz między dawnym światem i dawnym życiem zakonnym.

Stąd, nie ma żadnego powodu, by uważać, że dzisiejsze życie zakonne musi dostosować się do współczesnego zwyczaju świeckiego. Mając go na uwadze, chcąc pozostać sobą, musi ono zdecydowanie odciąć się od niego poprzez wyraźnie odmienną praktykę żywieniową. Podjęcie na nowo postu regularnego nie oznacza powrotu do przestarzałych obyczajów ludzkości, która wyginęła. Jest to odnalezienie głównej cechy monastycyzmu niezależnie od epoki, do której by należała. Dziś, tak jak w przeszłości, mnich jest człowiekiem, który izoluje się od społeczeństwa i ta izolacja dla Boga musi przejawiać się zarówno w jego ciele jak umyśle, w jego sposobie odżywiania się jak w sposobie postrzegania stworzenie oraz Stworzyciela.

Czy nie dostosowując się do powszechnie obowiązujących godzin posiłków, mnich przestaje być człowiekiem swoich czasów? Pozwolę sobie w to wątpić. Święty Benedykt i jego mnisi wydają nam się jak najbardziej ludźmi VI wieku i nimi byli. Odsuwając się, tak jak oni, od współczesnych zwyczajów, dzisiejsi mnisi nie staliby się przez to w mniejszym stopniu ludźmi XX wieku. W ten sposób do wieku, którym jest nasz, wnieślibyśmy ciekawszy i pożyteczniejszy wkład od naszego obecnego konformizmu. Kto bardziej należy do swojego wieku? Ten, kto śpiewa tym samym głosem co większość czy ten, kto wzbogaca koncert o oryginalną nutę, kto będąc człowiekiem swoich czasów ma coś, co może dać ze szczerego serca ludziom swoich czasów?

Oczywiście ta różnica pomiędzy mnichami i ludźmi świeckimi, którą obserwujemy w przeszłości i zalecamy dla teraźniejszości nie przeszkadza, aby żywienie jednych i drugich posiadało pewne cechy wspólne, charakterystyczne dla ich wspólnej epoki. Podobnie przynależność do takiego czy innego rejonu narzuca wszystkim, duchownym i świeckim, te same osobliwe cechy wynikające z rodzaju pożywienia albo z klimatu. Skoro człowiek z południa i człowiek z północy mają różne potrzeby, normalne jest, że owe różnice dadzą się odczuć również u mnichów. Sydoniusz Apollinaris, jak zaznaczyłem, podkreśla „obfitość” świeckich posiłków w Galii. Pół wieku wcześniej inny Akwitańczyk, Sulpicjusz Sewer, podobnie śmiał się z wielkiego apetytu galijskich mnichów, porównanych z ich współbraćmi z Egiptu [7].

Być może tego rodzaju względy klimatyczne po części wyjaśniają, jak widzieliśmy to wyżej zasugerowane, niektóre zwyczaje, które narodziły się w kraju anglosaskim. Ale sprowadzanie systemu żywienia dawnych mnichów i świętego Benedykta do sprawy klimatu byłoby zbyt wielką przesadą. W każdej strefie klimatycznej życie zakonne wezwane jest do odejścia od powszechnie obowiązującego zwyczaju. Zarówno okoliczności miejsca jak czasu niczego nie zmieniają w tej fundamentalnej zasadzie mającej zastosowanie wszędzie tam, gdzie rozwija się monastycyzm będący godnym tej nazwy. W tych konkretnych warunkach na zakonny system żywienia mogą mieć wpływ różne rejony, w których żyją mnisi. Ale czy główna cecha postu regularnego — jeden codzienny posiłek spożywany o wcześniejszej porze — podlega owym zmianom? To, co dziś przeszkadza nam go praktykować, nie jest kwestią miejsca, lecz woli.

Adalbert de Vogüé, “Kochać post”, Wydawnictwo Benedyktynów TYNIEC

—–
Przypisy:

[1] C. Butler, op. cit., s. 45, cytując amerykańskiego podróżnika M. Crawforda. Myśl podjęta ostatnio przez E. De Bhaldraithe „Monasticism in the United States” w Religious Life Review (Dublin) 25 (1986), s. 4-10 (zob. s. 8).
[2] Klemens, Recognitiones II, 2, 3-4. Zob. Przypisy.
[3] Opat Brullée, Vie du R.P. Muard, Sens, 1983, s. 266. Śniadanie, z którego rezygnuje tutaj J.-B. Muard mogło być jednak przyzwyczajeniem z seminarium.
[4] W ten sposób Rancé przyznawał serwitorom 6 uncji chleba (około 180 gramów); por. Règlements de l’abbaye de Notre Dame de la Trappe, Paryż, 1718, s. 23. Taka sama racja znajduje się w Aiguebelle i la Pierre-qui-vire w czasach Ojca Muard. Dziś serwitorzy w Kartuzji mają fakultatywne śniadanie.
[5] Sydoniusz Apollinaris, Listy I, 2, 6-7; II, 9, 6.
[6] Nie jest pewne, czy w letnie dni, kiedy nie poszczono, południowemu posiłkowi (prandium) towarzyszyła kolacja (cena).
[7] Sulpicjusz Sewer, Dialogi I, 4-5; II, 8.

Powiązane zdjęcia:

Możesz również polubić…

Pasek dostępności