Kilka uwag potrzebnych przed lekturą Biblii

Biblia jest niezwykłą księgą w skali całej ludzkości, a rozważania na jej temat jak soczewka skupiają niezliczoną ilość problemów, które pozostają w  jakiejś relacji do Biblii. Chcąc wejść w  problematykę biblijną, z konieczności musimy zahaczyć o wiele innych spraw, które dotyczą ludzkiego poznania, jakie w Biblii zostało ujęte i przedstawione, wystarczalności i  niewystarczalności ludzkiej siły poznawczej dla osiągnięcia tego poznania, historyczności przekazu i odbicia historii na kartach ksiąg biblijnych, sposobów, jakimi ten przekaz się posługuje, treści ukazanej na kartach Biblii i jej relacji do obiektywnej rzeczywistości. Wymienione zagadnienia stanowią zaledwie zrąb pytań, przed którymi stajemy, gdy zapuszczamy się w  poznawanie tej szczególnej Księgi. [1]

Stawiając zatem pytanie o to, czym jest Biblia, wchodzimy w cały gąszcz problemów, jakie należałoby przywołać i rozwiązać. Okazuje się zatem, że pytanie nie jest łatwe, a odpowiedź wymaga licznych poszukiwań, które z kolei wymagają wysiłku i cierpliwości. Postarajmy się jednak wejść na tę drogę i chociaż częściowo przełamywać pojawiające się trudności, aby w końcu cieszyć się światłem Prawdy.

Na samym początku zakładamy, że Prawda istnieje i że człowiek jest zdolny ją poznawać. Bez tego założenia, wszelkie dalsze kroki musiałyby okazać się niepotrzebne, założenie to natomiast przyjmowane jest przez zdecydowaną większość ludzi, więc nie wdając się, przynajmniej na początku, w  dalsze zgłębianie tego problemu, możemy zaufać, że ta intuicja większości nas nie zawiedzie. Nie uprzedzając tego, o czym szerzej przyjdzie nam rozważać w przyszłości, przyjmujemy także, że człowiek obdarzony jest zdolnością podejmowania różnych dróg do osiągnięcia prawdziwego poznania i zanim sobie je dokładniej uszeregował i poznał, skutecznie się nimi posługiwał od zarania swego istnienia, choć pewne z tych dróg przez długi czas istniały jakby w uśpieniu.

Będziemy korzystać przynajmniej z  trzech odrębnych sposobów ujmowania rzeczywistości, które można określić jako poznanie mityczne, poznanie filozoficzne i  poznanie naukowe w  zakresie nauk szczegółowych, a  do tego dochodzi jeszcze poznanie przez wiarę. Każde z  nich ma swoje właściwości, możliwości i  osiągnięcia, a  to, co konkretny człowiek na każdej z tych dróg osiąga, jednoczy się we wspólnym jego poznaniu, które możemy nazwać światopoglądem. Od niego zatem trzeba wyjść, aby także do niego powrócić po dokonanych refleksjach.

W naszym poznaniu spotykamy się z rzeczywistością i stopniowo postępujemy w zaznajamianiu się z tym, co ona niesie w sobie i nam przedstawia. Każdy człowiek zdrowo myślący, mający możność samodzielnego rozumowania, mogący wysnuwać wnioski ze swoich spostrzeżeń i obserwacji musi mieć jakiś ogólny pogląd:
– na świat go otaczający, na zagadnienie jego początku i  końca, na jego rozwój i prawa nim rządzące;
– na życie, jego przejawy, powstanie, znaczenie;
– na człowieka, na sens i cel jego istnienia;
– na duszę, jej nieśmiertelność, przeznaczenie;
– na takie przejawy życia ludzkiego jak śmierć, cierpienie, ich sens i rolę;
– na rzeczywistość transcendentną wobec dostrzegalnego świata, jej istnienie czy nieistnienie;
– na cuda;
– na historyczność osoby Chrystusa, na Jego działalność;
– na Kościół, katolicyzm, jego istotę, znaczenie (odnosi się to do żyjących w epoce chrześcijańskiej);
– na wiele podobnych zagadnień.

Całokształt odpowiedzi na te niezmiernie ważne i  konieczne dla człowieka zagadnienia stanowi jego światopogląd.

W zdobywaniu naszego światopoglądu często jesteśmy sterowani przez czynniki zewnętrzne, które nie zawsze służą Prawdzie, a czasem tę Prawdę świadomie starają się przeinaczyć. Trzeba zawsze o  tym pamiętać. Jesteśmy także uzależnieni od niezliczonych stereotypów myślowych, które niezwykle agresywnie narzucają swoje rozwiązania i starają się przekonać, że tylko one mają rację. Często zaś tej racji nie mają.

Przede wszystkim trzeba zawsze pamiętać, że otaczająca nas rzeczywistość jest niezgłębioną tajemnicą, odkrycia naukowe rozjaśniają zaledwie znikomą część tej tajemnicy. Pius XII w przemówieniu, które 8 lutego 1948 r. wygłosił w Papieskiej Akademii Nauk, tak się wyraził w tej sprawie:

“…Oczywiście, im głębiej pracownik na polu wiedzy i nauki zapuszcza się w badanie dziwów przyrody, tym jaśniej widzi, jak mu daleko do tego, by przeniknąć i wyczerpać bogactwa wszystkich tajników tej budowy Bożej i praw, które nią rządzą. Z jaką siłą i jak pięknie mówi o tym wielki Newton: „Nie wiem jakim się wydaję światu, mnie samemu zdaje się, że jestem dzieckiem bawiącym się nad brzegiem morza i cieszącym się, gdy znajdzie przypadkiem kamyk bardziej wygładzony i  muszlę piękniejszą niż zwykle, podczas gdy niezmierzony ocean prawdy rozpościera się przed nim nie zbadany”. Te słowa Newtona, po trzech wiekach, wśród fermentu nauk fizykalnych i przyrodniczych, mają dziś wydźwięk prawdy głębszy, niż kiedykolwiek. Opowiadają o Laplace’u, że gdy leżał chory, a przyjaciele otaczający go przypominali mu jego wielkie odkrycia, odpowiedział uśmiechając się gorzko: „To co znamy to drobnostka, lecz to, czego nie znamy, jest niezmierzone”.

Niemniej wnikliwie wyraził się na 59-tym zjeździe uczonych i lekarzy niemieckich sławny Werner von Siemens, wynalazca zasady autoekscytacji dynamomaszyny: „Im głębiej wnikamy w harmonijny układ sił przyrody, kierowany odwiecznymi i  niezmiernymi prawami, tak głęboko zakryty przed naszym pełnym poznaniem, tym bardziej wzrasta w nas poczucie pokornej skromności, tym ciaśniejszy okazuje się zakres naszego poznania, żywszy staje się nasz wysiłek, by czerpać coraz pełniej z  nieprzebranego źródła wiedzy i mocy i tym głębszy budzi się podziw wobec nieskończonej mądrości urządzającej, która przenika całe stworzenie”. Rzeczywiście – dodaje Ojciec Święty – wiadomości nasze o  przyrodzie są szczupłe pod względem zakresu i niedokładne co do treści.

Dziś po przeszło sześćdziesięciu latach od wypowiedzi Wielkiego Papieża, po dokonaniu przez ludzkość fascynujących odkryć w niezliczonych dziedzinach wiedzy, po wielu buńczucznych wypowiedziach pseudonaukowców, prawda zawarta w wypowiedzi Piusa XII pojawia się na ustach największych badaczy świata.

Przystępując do konglomeratu zagadnień związanych z Biblią, posiadamy jakiś światopogląd wynikający z wiary religijnej, albo z jej zaprzeczenia, oraz z osiągnięć naszego poznania w różnych jego dziedzinach. Bez tego przedpoznania każdy dalszy wysiłek poznawczy byłby zawieszony w próżni.

W naszym światopoglądzie na dobre zagościły poglądy, które zostały wylansowane w ciągu rozwoju nauk i przyjęte nie ze względu na gruntowne przesłanki naukowe, ale z powodów określonego ciśnienia światopoglądowego wynikającego z określonych opcji ich kreatorów.

Ludzkość w  swym dziejowym pochodzie dochodziła stopniowo do różnych sposobów poznania, które pozwalały jej odpowiadać na pytanie o rzeczywistość, jaka otacza człowieka. Pierwszym sposobem poznawania było poznanie mityczne, w  którym człowiek posługiwał się symbolami jako narzędziami poznania, a relacje pomiędzy nimi ujmował w opowiadaniach mitycznych. Poznanie mityczne powszechnie panowało przez bardzo długi czas i  w swoisty sposób pozwalało nie tylko rozumieć otaczający świat, ale także nawiązywać z nim kontakt.

Ten sposób poznania zostanie później uzupełniony innymi sposobami, jednak nigdy nie straci swej aktualności i pozostanie przydatny w  wielu okolicznościach życia. Dziś również posługujemy się symbolami i  w pewnych sytuacjach stosujemy język mityczny. Język ten szczególnie znajduje zastosowanie w religii, gdyż właściwe jej poznanie dotyczy Boga i spraw z Nim związanych, których inaczej jak przez symbol (analogię) poznać nie można. W tej dziedzinie zatem poznanie mityczne odgrywa ogromną rolę i prowadzi do wspaniałych rezultatów w teoretycznym poznaniu, które ma także swoje praktyczne reperkusje.

Podobnie jak kult religijny w dużym stopniu rozwija się w oparciu o  poznanie mityczne, także inne kulty, jakie istnieją w  ramach życia społecznego bazują na poznaniu mitycznym operującym symbolami. Barwy narodowe i  melodie hymnów państwowych są tu doskonałym przykładem. To nie fizyczna natura materiału białego i czerwonego zszytego razem i powiewającego na wietrze rodzi uczucia patriotyczne lub jest dopingiem do waleczności w czasie walki z wrogiem albo do wysiłku na zmaganiach sportowych. Ani zestaw materiałów z  ich realnymi właściwościami, ani dobór kolorów, który jest wynikiem fal świetlnych, nie decydują o znaczeniu flagi, ale to, że jest ona, a zwłaszcza jej kolory, wybranym i zaakceptowanym społecznie symbolem tego wszystkiego, co stanowi rzeczywistość narodu, a także państwa, jakie on tworzy.

Kolejnym sposobem poznania, jaki zrodził się w starożytnej Grecji w szóstym wieku przed Chrystusem, jest poznanie filozoficzne. Polega ono na ujmowaniu rzeczywistości przez przyczyny. Ujmuje ono całą rzeczywistość, także transcendentną, i sięga do najdalszych przyczyn, które w porządku bytu są przyczynami pierwszymi.

Poznanie filozoficzne wyraża się definicjami. Definicja określa rzecz definiowaną, prowadzi zatem do głębszego jej poznania, ale równocześnie zamyka ją w  formule słownej, daje jej granice (definicja od łac. finis = granica). Pod tym względem definicja jest przeciwieństwem symbolu. Definicja zamyka, symbol natomiast otwiera na rzeczywistość i zgodnie ze sformułowaniem Paula Ricoura daje do myślenia. Definicja stara się poznawaną rzecz opleść siecią pojęć, symbol otwiera okno na rzeczywistość i pozwala coraz więcej przez nie oglądać. Poznawać wciąż nowe warstwy znaczeniowe.

Poznanie filozoficzne wyjaśniło najgłębsze zasady bytu, a cofając się w szeregu kolejnych przyczyn do Pierwszej Przyczyny, którą nazywamy Bogiem, ma także znaczenie w poznaniu religijnym. W średniowieczu nazywano filozofię ancilla theologiae (służebnicą teologii).

Na początku czasów nowożytnych ludzkość przyjęła jeszcze jeden sposób poznania, który nazywamy poznaniem przyrodniczym. Poznanie to z samego założenia ogranicza się jedynie do świata materialnego i pozwala poznawać go poprzez przyczyny bezpośrednie, również należące do rzeczywistości materialnej. To poznanie prowadzi do sformułowania praw przyrodniczych, wyrażonych językiem matematycznym.

W dziewiętnastym wieku tak zwani pozytywiści uznali poznanie przyrodnicze za jedynie ważne i twierdzili, że ludzkość przeszła przez dwie fazy: mityczną i metafizyczną (filozoficzną), które jednak nie dawały prawdziwego poznania, jakie możliwe jest jedynie w fazie pozytywistycznej posługującej się wyłącznie poznaniem przyrodniczym.

Ta uzurpacja ze strony nauk przyrodniczych nie oddaje rzeczywistości ludzkiego poznania. Nikt nie zaprzecza niezwykłych osiągnięć, jakie stały się możliwe dzięki przyrodniczemu poznawaniu otaczającego nas świata. Wyrażają się one w dziedzinie techniki, która diametralnie zmienia kształt ludzkiego życia. Dając tak wiele, nauki te jednak nie potrafią odpowiedzieć na nękające ludzkość pytania, których w obrębie widzialnego świata rozwiązać się nie da. Jednym z takich pytań jest pytanie o sens nie tylko ludzkiego życia, ale także całej rzeczywistości.

Człowiek zawsze posiada zdolność przenoszenia swych problemów w  sferę poznania filozoficznego i  mitycznego i  nasze całościowe poznanie jest komponentą wszystkich trzech sposobów poznania, z czego sobie często nie zdajemy sprawy. Jeżeli jednak chodzi o uściślenie poznania i o jego komunikatywność, niezbędną sprawą jest umiejętność oddzielania sfer poszczególnych sposobów poznania i w konkretnych sprawach pozostawanie na właściwym terenie bez mieszania kompetencji różnych sposobów poznania.

Jeżeli przyrodnik bada świat materialny nie może wypowiadać na tym swoim terenie badań twierdzeń odnoszących się do Boga, gdyż Bóg nie należy do świata materialnego, jest dla poznania przyrodniczego nieosiągalny podobnie jak dźwięki nie są osiągalne dla oka, a barwy dla ucha. Oko nie może poznać dźwięku, ale też nie może stwierdzić, że dźwięki nie istnieją. Podobnie nauki przyrodnicze nie mogą ani potwierdzić, ani zaprzeczyć istnienia Boga, duszy i innych rzeczywistości transcendentnych w stosunku do sfery widzialnej.

Jeżeli przyrodnik zabiera głos w tego rodzaju sprawach, nie wypowiada się w ramach swojej dziedziny poznawczej, w której może być bardzo wielkim autorytetem, ale przechodzi na poziom poznania filozoficznego, na którym może posiadać swoje rozwiązania (na przykład ateistyczne), one jednak mogą okazać się filozoficznie błędne, gdyż tu już autorytet przyrodnika nie sięga.

Rozważania o trzech sposobach poznania stanowią wprowadzenie do problematyki ewolucji, którą teraz zamierzamy się zająć. Na polu nauk przyrodniczych pojawił się problem rozwoju świata, a w szczególności świata organicznego, który znalazł rozwiązanie w teorii ewolucji. Trzeba było zrezygnować z przekonania, że od stworzenia przez Boga gatunki roślin i zwierząt pozostały niezmienne, a na czele całego tego świata znajduje się człowiek, stojący ponad innymi, na korzyść hipotezy o ewolucyjnym rozwoju form organicznych, od bardzo pierwotnych, aż do człowieka włącznie. Rezygnacja ta nie była łatwa i dlatego rozpoczęła się walka, która niejednokrotnie była trudna i zażarta i nie przynosi ona chluby naszej cywilizacji. Postaramy się bliżej rozpatrzyć jej koleje na szerokim tle ludzkiego poznania.

W dziesiątym wieku przed Chrystusem powstało biblijne opowiadanie o stworzeniu, które jest niezwykle głęboką refleksją religijną na temat człowieka i  jego małżeństwa. Opowiadanie to sformułowane w  ramach myślenia mitycznego, właściwego początkowemu stadium ludzkiego poznawania i językowi religijnemu, sięga do języka symboli, aby wyrazić prawdy teologiczne, stało się jednak również powszechnie obowiązującym obrazem świata organicznego i jego pochodzenia. Takie rozumienie funkcjonowało przez wiele wieków.

Gdy Pan Bóg uczynił ziemię i niebo, nie było jeszcze żadnego krzewu polnego na ziemi ani żadna trawa polna jeszcze nie wzeszła – bo Pan Bóg nie zsyłał deszczu na ziemię i nie było człowieka, który by uprawiał ziemię i rów kopał w ziemi, aby w ten sposób nawadniać całą powierzchnię gleby – wtedy to Pan Bóg ulepił człowieka z prochu ziemi i tchnął w jego nozdrza tchnienie życia, wskutek czego stał się człowiek istotą żywą. A zasadziwszy ogród w Eden na wschodzie, Pan Bóg umieścił tam człowieka, którego ulepił. Na rozkaz Pana Boga wyrosły z gleby wielkie drzewa miłe z wyglądu i smaczny owoc rodzące… Ulepiwszy z gleby wszelkie zwierzęta lądowe i wszelkie ptaki powietrzne, Pan Bóg przyprowadził je do mężczyzny… (Rdz 2, 4-9. 19).

Pojęcie stałości form świata organicznego zdawały się także potwierdzać słowa powstałego kilka wieków później, ale umieszczonego na początku biblijnego opisu hymnu na cześć Boga-Stwórcy:

Ziemia wydała rośliny zielone: trawę dającą nasienie według swego gatunku i drzewa rodzące owoce, w których było nasienie według ich gatunków. A Bóg widział, że były dobre… Bóg uczynił różne rodzaje dzikich zwierząt, bydła i wszelkich zwierząt pełzających po ziemi. I widział Bóg, że były dobre (Rdz 1, 12. 25).

Przyjmując wbrew ich poznawczemu znaczeniu te teksty za opisy przyrodnicze, można mniemać, że stworzony przez Boga świat otrzymał od Stwórcy ustalony porządek. Rośliny i zwierzęta, bezpośrednio powołane do istnienia, dzielą się na swoje gatunki i rodzaje, a ten podział zostaje utrwalony przez wydawanie nasion, przekazujących gatunkowe cechy następnym pokoleniom. Cały porządek jest dobry, nie wymaga więc żadnych korektur. Świat otrzymał swoją ostateczną postać, która przez pokolenia jest powielana.

Tak powszechnie mniemano i było to wyrazem pewnego stadium naukowej myśli o świecie organicznym. Nauka jednak w swoim rozwoju to mniemanie porzuciła na korzyść innego obrazu, który rysował się dzięki odkryciom paleontologicznym i dociekaniom wielu uczonych, obdarzonych genialną zdolnością syntetyzowania danych naukowych.

Do obrazu stałości gatunków nawiązał wielki badacz przyrody Karol Linneusz (1707-1778). który w dziele Systema naturae podał system całego świata organicznego, zaliczając do niego także człowieka. Temu dziełu ludzkość zawdzięcza uporządkowanie stanu wiedzy przed pojawieniem się myśli ewolucyjnej. Systematyzacja, dokonana przez Linneusza, okazała się wielkim osiągnięciem, służącym nauce do dnia dzisiejszego. Dlatego śmiesznym jest traktowanie tego uczonego, jak to czyniono w wielu podręcznikach biologii, jako częściowo postępowego (za zaliczenie człowieka do świata organicznego), a  częściowo wstecznego (jako zwolennika stałości gatunków). Stosowanie pojęć postępowości i  wstecznictwa w  nauce jest bezpodstawne. Nauka jest wielkim procesem, którego rozwój nie jest ani prosty, ani jednokierunkowy, a każdy badacz dodaje do niego swoją cegiełkę, która wstawiona w całość pozwala tej całości rosnąć w górę i wszerz [2]. W to budowanie Linneusz [3] wniósł swój wielki wkład, a jego poglądy stanowią pewne stadium rozwoju wiedzy i nic więcej. Bawienie się natomiast w przypinanie uczonym etykietek o wstecznictwie i postępowości jest smutnym przejawem ideologizacji nauki, która nie ma nic wspólnego z prawdą, której nauka ma służyć. Taka ideologizacja jest niestety zjawiskiem bardzo powszechnym, z którym należałoby zdecydowanie skończyć.

Dlatego będziemy śledzić w sposób obiektywny rozwój myśli ewolucyjnej i cały wrzask światopoglądowy, jaki wokół tej myśli powstał. Wrzask ten nie ma nic wspólnego z prawdziwą wiedzą, w historii jednak myśli ludzkiej miał swoje miejsce, a  na stosunku nauki i  religii odbił się fatalnymi skutkami.

Myśl ewolucyjna pojawia się [4] w  pracach Jerzego Buffona (1702-1788) i Erazma Darwina (dziadek Karola), a jako konsekwentna idea występuje u Jana Chrzciciela Lamarcka (1774-1829). Stwierdzał on, że zmiany nie są spostrzegalne, gdyż zachodzą wolno. Gdyby życie ludzkie trwało sekundę, nawet trzydzieści pokoleń nie zauważyłoby ruchu zegara. Lamarck próbował także podać mechanizm kierujący zmianami, uważając, że jest nim używanie lub nieużywanie narządów. To rozwiązanie okazało się niewystarczające, ale pokazuje, że nauka jest powolnym dochodzeniem do prawdy.

Poglądy Lamarcka zwalczane były przez Jerzego Curiera (1769-1832), twórcę anatomii porównawczej. Uczony ten, bardzo dla nauki zasłużony, stanął na stanowisku stałości gatunków, a  występowanie kopalnych śladów innych form niż dzisiejsze, tłumaczył teorią kataklizmów, które likwidowały pewne formy. Po tych kataklizmach mogły powstawać nowe formy, ale także stałe. Przykład Cuviera poucza, jak w  ogniu dyskusji i  poprzez różnorodne pomysły, poznanie naukowe posuwa się do przodu. Właśnie osiągnięcia Cuviera otwarły drogę ewolucyjnej anatomii porównawczej wbrew antyewolucyjnej postawie samego uczonego [5].

Myśl ewolucyjna, hamowana przez Cuviera, stale jednak dojrzewała i dlatego dzieło Karola Darwina (1809-1882) zostało zupełnie inaczej przyjęte, niż poprzednie teorie na temat zmienności. Darwin podał także teorię, która miała tłumaczyć mechanizm zmienności. Teoria ta podkreśla zmienność międzyosobniczą i selekcję przez dobór naturalny w walce o byt. To rozwiązanie nie było ani pierwsze, ani ostateczne. Do dziś mechanizm ewolucji nie został wystarczająco wytłumaczony i stale szuka się ostatecznego rozwiązania tego problemu, a poszukiwania uwzględniają różne drogi i idee naukowe.

Karol Darwin stał się jednym z głośniejszych koryfeuszy nauki, do budowy gmachu wiedzy, jak wielu innych, wniósł swój spory dorobek, ale uważanie go za jakiegoś proroka, czy herolda materializmu mija się z prawdą. Czynienie z Darwina postaci sztandarowej i wzbudzanie olbrzymiego szumu wokół jego twierdzeń, miało i ma korzenie w walce światopoglądowej. Trzeba jednak pamiętać, że duży szum nie służy obiektywizmowi.

Wokół twierdzeń Darwina szum taki powstał i  miał służyć walce z  religią i  jej poglądom na stworzenie świata, zwłaszcza organicznego, przez Boga. Równocześnie były to ataki na przekaz biblijny, który stworzeniu poświęca swoje pierwsze strony. Sam jednak Darwin nie występował przeciw idei kreacjonizmu, przyjmującej stworzenie, gdy w swym dziele o pochodzeniu gatunków (1859) pisał:

Wzniosły zaiste jest pogląd, że Stwórca natchnął życiem kilka form lub jedną tylko i że, gdy planeta nasza podlegająca ścisłym prawom ciążenia dokonywała swych obrotów, z tak prostego początku zdołał się rozwinąć i wciąż się nadal rozwija nieskończony szereg form najpiękniejszych i najbardziej godnych podziwu [6].

W nauce o  życiu i  jego formach myśl ewolucyjna zdobyła sobie prawo obywatelstwa. Przeniesiono ją później na wiele innych dziedzin, nie zawsze szczęśliwie. W  dziedzinie zaś biologii ewolucjonizm wywołał wiele kontrowersji, których reperkusje odbiły się w dyskusjach światopoglądowych. Teoria przyrodnicza wywołała przede wszystkim sprzeciw ze strony pozornych obrońców statusu człowieka, rzekomo zagrożonego nowym obrazem świata. W dyskusje, które powinny toczyć się między kompetentnymi uczonymi i na terenie biologii, wciągnięto argumenty biblijne, mylnie stosując je w dziedzinie, w której Biblia nie zabiera głosu.

Druga polowa dziewiętnastego wieku cechowała się szczególną wrogością w stosunku do religii, dlatego wielu ludzi skorzystało z okazji pojawienia się teorii ewolucyjnej, aby wykorzystać ją w walce z religią i jej głównym reprezentantem, Kościołem katolickim. Jednym z przywódców takiego zastosowania osiągnięć naukowych jako narzędzia do walki z nauką Kościoła był niemiecki filozof Ernest Haeckel. Twierdził on otwarcie, że nie jest ważne, czy ewolucja, czyli rozwój życia organicznego na ziemi, jest faktem, ważne jest to, że teoria o ewolucji jest dogodnym gruntem, z  którego można brać kamienie, aby je rzucać w Kościół. Do dziś dla wielu jest to nadal ten dogodny grunt walki światopoglądowej, która nie ma nic wspólnego z prawdziwa nauką.

Jak można wspomnianego Haeckla [7] nazwać człowiekiem nauki, jeżeli dla niego prawdziwość faktów nie ma znaczenia, a w swych dowodach stosował fałszywe argumenty. Dowodząc między innymi prawdziwości ewolucji na podstawie podobieństwa stadiów rozwojowych różnych gatunków, używał tej samej kliszy, która miała ukazywać embriony różnych gatunków, nic dziwnego, że przy takim oszustwie, do siebie podobne. To nie był uczony, ale propagandzista. Wielu takich czyniło zamieszanie w dziedzinie światopoglądowej, ale również szkodziło samej nauce, która jest poznawaniem prawdy, a nie przygotowywaniem argumentów do walki światopoglądowej i potrzebuje spokoju dla swego rozwoju.

Cały spór, jaki rozgorzał w drugiej połowie dziewiętnastego wieku, oparł się na założeniu, które zostało powszechnie przyjęte przez wszystkie strony w tym sporze uczestniczące, a które głosiło, że jeżeli prawdziwa jest teoria ewolucji, to trzeba zaprzeczyć stworzeniu człowieka, świata organicznego i w konsekwencji stworzeniu całego świata przez Boga.

Widzieliśmy wyżej, że nie była to teza samego Darwina, któremu ewolucyjny obraz świata istot żywych nie przeszkadzał w uznaniu Boga za jego Stwórcę. W dyskusjach, jakie po pojawieniu się darwinowskiej teorii wybuchły, przyjęto jednak wspomnianą tezę i nikt z nią nie podjął dyskusji. Przyjmując zaś taką przesłankę, wyrażoną w postaci zdania warunkowego, za niepodważalną, cała dyskusja sprowadzała się do sprawy, czy ewolucja jest faktem, czy nie.

Jeżeli jako drugą przesłankę przyjmie się stwierdzenie istnienia ewolucji, to wniosek jest już automatyczny na podstawie żelaznych praw logiki: nie ma stworzenia. Dlatego zwolennicy światopoglądu materialistycznego, naturaliści i racjonaliści twierdzili z całą siłą, że jest ewolucja i  dowodzili nieistnienia stworzenia. Obrońcom światopoglądu teistycznego, teologom i biblistom pozostało jedynie zaprzeczać ewolucji, aby bronić swoich pozycji. Dlatego przeciwnicy religii przyjmowali ewolucję i  dowodzili, że świat i  formy życia na świecie nie powstały przez stworzenie. Obrońcy religii zaprzeczali ewolucji, wyciągali negatywne argumenty i tak bronili wiary.

Ostatecznie jedni i drudzy działali nie na swoim terenie. Przyrodnicy zajmowali się tezami teologii, zwalczając je, a teologowie zajmowali się zwalczaniem teorii przyrodniczych. Nikomu zaś w tym sporze nie przyszło na myśl, aby rozważyć zasadność i prawdziwość naczelnej przesłanki, która obiektywnie nie jest prawdziwa i  dlatego wszystkie dalsze wnioski z niej wyprowadzane nie mają wartości. Zamiast kłócić się o  to, czy ewolucja jest faktem, czy nie, trzeba było zauważyć, że nieprawdą jest wynikanie z istnienia ewolucji nieistnienia stworzenia.

Przykład ten pokazuje, jak łatwo jest dyskusje skierować na niewłaściwe tory przez zasugerowanie przesłanki, która stanowi jakby oczywistą prawdę, a jest fałszywa. Dlatego w każdej dyskusji trzeba najpierw przygotować przedpole i uczynić to spokojnie, a dogłębnie.

Opisana powyżej sytuacja wyraźnie przekonuje, że problem, który powinien być rozwiązywany na polu nauk przyrodniczych w oparciu o  doskonalone metody różnych ich działów, został przeniesiony na grunt filozofii, ona bowiem jedynie może mówić o istnieniu lub nieistnieniu Boga. Przeniesienie na grunt filozofii, która nie jest poznaniem jednorodnym i  sprawdzalnym metodami przyrodniczymi, spowodowało włączenie całego problemu w sferę zmagań światopoglądowych i można powiedzieć, że zmagania te stały się ważniejsze od obiektywnej prawdy, jaką powinny ukazać badania przyrodnicze prowadzone spokojnie i zgodnie ze specyfiką tego sposobu poznania.

Skutkiem zaistniałego zamieszania jest powszechne dziś przeciwstawianie ewolucji i kreacjonizmu, polegające na kompletnym nieporozumieniu i  błędzie logicznym, gdyż można zestawiać ze sobą teorię ewolucji z teorią stałości gatunków, a także kreacjonizm z antykreacjonizmem, ale nie można zestawiać pojęć nieleżących na tej samej linii. Ewolucja jest opisem pewnego procesu, który według jej zwolenników oddaje rozwój świata organicznego, kreacjonizm jest poglądem filozoficzno-teologicznym, przyjmującym stworzenie świata przez Boga jako wyjaśnienie przyczyny zaistnienia całej widzialnej rzeczywistości. Opis procesu i pogląd filozoficzny to elementy poznania absolutnie różne od siebie, choć w tym wypadku mające wspólny tak zwany przedmiot materialny (istniejący świat). Zasady logiki nie pozwalają na porównywanie takich elementów. Tak bardzo prozaicznie należałoby się zapytać: co ma piernik do wiatraka?

Podział na tych, którzy uprawiają naukę i przyjmują ewolucjonizm i tych, którzy stojąc po stronie religii głoszą kreacjonizm, jest podziałem bezsensownym, z  którym nawet nie ma potrzeby dyskutować. Trzeba tylko wyjaśnić pojęcia, a bezsens ich zestawienia musi ośmieszyć każdego, który chce się nim posługiwać.

Spokojne przeanalizowanie całego problemu, zwłaszcza w  świetle właściwego rozumienia tekstów biblijnych, któremu służy przede wszystkim podana na Soborze Watykańskim II nauka o  prawdziwości Biblii [8], pozwala na rozwiązanie rzekomej sprzeczności pomiędzy ewolucją a  kreacjonizmem. Na gruncie nauk przyrodniczych można przyjmować lub odrzucać ewolucję na podstawie argumentów przyrodniczych, a równocześnie można być kreacjonistą lub antykreacjonistą w  swych poglądach filozoficznych. Wydaje się, że wyniki nauk przyrodniczych skłaniają do przyjęcia ewolucji w  jakimś zakresie, a zdroworozsądkowy pogląd filozoficzny skłania do przyjęcia kreacjonizmu. Dlatego można uznawać pogląd, że Bóg stworzył cały świat i wszystko, co na nim istnieje, a w ukształtowaniu tego świata posłużył się prawami ewolucji (oczywiście przez siebie nadanymi). Takie stanowisko uwzględnia osiągnięcia naukowe, a równocześnie zabezpiecza wzniosłość obrazu Boga, która na przyjęciu ewolucji bardzo korzysta.

Jeśli mielibyśmy dosłownie [9] rozumieć obraz Boga przedstawiony w drugim rozdziale Księgi Rodzaju, to nie byłby to obraz godny Boga. Wyobraźmy sobie takiego zagonionego rzemieślnika, który, oczywiście w brudnym od gliny fartuchu, musi tu naciągnąć szyję, tam przyprawić ogon lub uszy i tak dalej. A obraz Boga, który posługuje się ewolucją jako narzędziem stwarzania, jest imponujący. Bóg na początku nakreślił trajektorię, po której świat i jego przemiany będą przebiegały, a potem wypowiedział tylko jedno: fiat — niech się stanie i wszystko wspaniale rozwija się według zakreślonego planu. Co za nieskończona mądrość, która potrafiła wszystko zaplanować i  udzielić takiego pchnięcia, aby ono ten plan realizowało. Co za nieskończona potęga, która nie przestaje pchać rozwój od jednej przemiany do następnych, od mniejszego do większego zróżnicowania i  zorganizowania, aż od pierwotnej mgławicy do człowieka, który jest ukoronowaniem całego dzieła.

Ustawienie dyskusji na właściwym poziomie pozwala z jednej strony skorzystać z  zaproponowanego przez nauki przyrodnicze obrazu zmienności dla udoskonalenia obrazu Boga, z drugiej strony natomiast broni przed ślepym ewolucjonizmem, który jest koncepcją światopoglądową, a nie liczy się z prawdziwym głosem nauki. Ewolucja nie jest nienaruszalnym dogmatem, trzeba uwzględnić jej właściwe miejsce i prawdziwe rozwiązania, które często były poświęcane na ołtarzu pseudonauki przede wszystkim zwalczającej religię.

Ta pseudonauka wytworzyła obraz ewolucji, który nie odpowiada rzetelnym wynikom naukowym, ale stał się poglądem powszechnie obowiązującym, którego jakiekolwiek naruszenie okrzykiwane jest jako naukowa herezja i tępione z gorliwością, przy której czarna legenda o inkwizycji [10] wydaje się jedynie zabiegiem kosmetycznym.

Jeżeli pewien obraz ewolucji jest dziś powszechnie panujący, to trzeba najpierw zauważyć, że nie wszystko, co jest powszechnie przyjmowane jest prawdziwe — przez wiele wieków uważano, że Słońce krąży wokół Ziemi, a to powszechne przekonanie nie było gwarancją prawdy. Następnie trzeba uwzględnić fakt, że pewna postać ewolucji była i jest lansowana z użyciem wszystkich środków, gdyż jest światopoglądowo wygodna dla elit starających się o  monopol prawdy, która im odpowiada.

Niewątpliwie sama idea ewolucyjnego rozwoju świata pozostanie na zawsze wspaniałym osiągnięciem ludzkości i wszelkie próby jej wymazania skazane są na niepowodzenie. Równocześnie jednak w konkretnym przedstawieniu tej idei musimy być otwarci na wyniki naukowe, które mogą nas szokować, a przede wszystkim nie będą się zgadzać z  powszechnie przyjętym obrazem ewolucji. W  tej dziedzinie nauka ma jeszcze bardzo wiele do powiedzenia. Trzeba pamiętać, że świat, który badamy i który znamy coraz lepiej, nigdy nie będzie przez ludzkość poznany do końca. Każde poznanie naukowe jest przybliżeniem, a nie dokładnym odwzorowaniem. Można proces ten wyobrazić sobie jako wypełnianie okręgu koła przez powierzchnię wpisywanego w to koło wielokąta foremnego. Trójkąt wpisany w koło pozostawia wiele niezajętej powierzchni, kwadrat pozostawia jej mniej, milionokąt pozostawi jej niewiele, ale żadne powiększenie ilości boków wielokąta nie doprowadzi do całkowitego pokrycia koła. Obrazy nauki to w naszym porównaniu pola kolejnych wielokątów coraz bardziej wypełniających pole koła, o żadnym jednak obrazie nie będzie można powiedzieć, że w zupełności odpowiada rzeczywistemu obrazowi świata, tu reprezentowanemu przez powierzchnię koła.

Pod koniec dziewiętnastego wieku fizyka twierdziła, że jest o mały krok od całkowitego poznania świata, a  w  początkach dwudziestego wieku doznała otrzeźwiającego wstrząsu, gdy pojawiła się teoria Einsteina. Głoszona od lat teoria ewolucji też nie jest ostatnim słowem nauki. Wskażmy tu niektóre problemy, które pomijane są zwyczajnie przez zwolenników takiego obrazu ewolucji, który dobrze służy materialistycznej filozofii. Ten obraz właśnie przeniknął do powszechnej świadomości i broni się przed jakąkolwiek weryfikacją, która mogłaby osłabić jego funkcję światopoglądową.

Tymczasem po pierwsze, ewolucja świata nie jest działaniem czysto przypadkowym, po drugie, stale szukamy wytłumaczenia mechanizmu ewolucji świata organicznego, po trzecie liczne odkrycia paleontologiczne i zbudowane na ich podstawie modele mające potwierdzać przyjęty obraz ewolucji, okazują się fałszywe, przede wszystkim dlatego, że przyjmowano je pochopnie, gdyż wydawały się pomocne w walce światopoglądowej, która – jak wiemy – często była ważniejsza od prawdy naukowej.

Przyjęcie tych punktów nie jest zaprzeczeniem ewolucji jako naczelnej zasady rządzącej rozwojem świata, a przede wszystkim nie jest to odrzucenie nauki kosztem narzucania myślenia religijnego. Korekcja powszechnego obrazu ewolucji wynika z postępu nauki, co nie zmienia faktu, że zmieniony obraz doskonalej koresponduje z myślą religijną. Poznanie prawdy w  zakresie nauk przyrodniczych zbliża prawdę naukową do prawdy religijnej, choć nie jest to zastąpienie jednego sposobu poznania przez drugi. Poznanie mityczne i poznanie filozoficzne zawsze korespondowały z  poznaniem religijnym. Początkowy postęp nauk przyrodniczych pozornie wydawał się atakiem na stanowisko religijne i  w tym kierunku został stymulowany, aż doszło do otwartej wojny między nauką a religią. To dziś zostało już przezwyciężone, a postęp poznawania prawdy w naukach przyrodniczych świadczy o tym, że Prawda jest tylko jedna, choć można mówić o prawdzie religijnej, mitycznej, filozoficznej i przyrodniczej.

Świat, który poznajemy, ulegał rozwojowi, którego poszczególne etapy są przedmiotem wnikliwych badań. Od formy pierwotnej, która pojawia się przy Wielkim Wybuchu, rozwój ten prowadzi do człowieka. Możemy przedstawić go sobie jako pewną linię w czasoprzestrzeni (trajektorię). Linia ta ma liczne punkty przegięcia, w których pojawia się nowa jakość, na przykład tworzą się galaktyki, powstają gwiazdy, dokonuje się synteza jąder wodoru i helu, tworzą się planety, tworzą się złożone cząsteczki, mogące zawierać ogromną ilość informacji, powstaje życie, powstaje świadomość, pojawia się człowiek [11].

W każdym takim punkcie przegięcia muszą być niezwykle ściśle określone warunki fizyczne, które umożliwiają kolejny „wiraż” na drodze rozwoju. Jeśliby warunki różniłyby się od tych właściwych nawet niezmiernie mało, proces rozwoju nie mógłby nastąpić, a wręcz przeciwnie, zostałby nieodwracalnie zatrzymany. Gdyby proces był losowy, to najczęściej wchodziłby w „wiraż” nie spełniając odpowiednich warunków, a na ponowne wejście trzeba by było znów długo czekać i czas konieczny dla zaistnienia etapów, które już zaszły, o wiele przekraczałby czas istnienia Wszechświata.

Przyjęcie ewolucji jako procesu kolejnych prób i błędów, co zakłada jej losowy charakter, zostało tak podsumowane przez Kena Pedersona:

Najmniejsze nawet odchylenie kończy się śmiercią. Jak, u licha, proces ewolucji może stopniowo zmierzać do ostatecznego kształtu, skoro każde zejście z drogi prowadzącej do tego ostatecznego kształtu kończy się natychmiastowa śmiercią? [12]

Jeżeli więc rozwój świata wyobrażamy sobie jak trajektorię, to trzeba przyjąć, że jest ona rozwiązaniem gigantycznego równania, zaistnienie odpowiednich warunków początkowych zapewnia przejście tej trajektorii przez oznaczone punkty o właściwych parametrach (warunkach).

Dotychczas problem rozważaliśmy na gruncie przyrodniczo-matematycznym. Pozwólmy sobie przejść do myślenia religijno-filozoficznego, aby zachwycić się wspaniałością Bożego planu, według którego świat „sam” się rozwija. Jakie genialne równanie, jak mądrze dobrane warunki początkowe! A potem Bóg się ukrył, aby go przyrodnicy nie mogli znaleźć.

Jeżeli chodzi o wyjaśnienie mechanizmu ewolucji, pierwszą hipotezę postawił Lamarck, który – jak już wiemy – uważał, że używanie lub nieużywanie narządów prowadzi do zmian ewolucyjnych. Kolejnym krokiem była hipoteza postawiona przez Karola Darwina, uzupełniona później przez jego następców. Tę hipotezę, którą zwykło się uważać za teorię, możemy przedstawić w następujący sposób:

Teoria Darwina opiera się na trzech ważnych i  powiązanych wzajemnie twierdzeniach. Pierwsze głosi, że „gatunki są zmienne”; przez co Darwin rozumiał, że nowe gatunki pojawiały się w ciągu długiego okresu historii Ziemi, w wyniku naturalnego procesu, zwanego przezeń „wspólnotą pochodzenia oraz pojawianiem się zmian”. Drugim twierdzeniem było, że owemu procesowi ewolucyjnemu można przypisać całą lub niemal całą różnorodność życia, ponieważ wszystkie istoty żywe pochodzą od bardzo małej liczby wspólnych przodków, a może nawet od jednego mikroskopijnego antenata. Trzecie, najbardziej dla darwinizmu charakterystyczne, głosiło, że najważniejszą rolę w  tym procesie odgrywa dobór naturalny – „przeżycie najstosowniejszego”. Ów przewodni mechanizm jest tak skuteczny, że może dokonać cudów mistrzostwa biologicznego, które dawniej przypisywano Stwórcy [13].

Okazało się jednak, że tak przedstawiona teoria, jak każda teoria przyrodnicza, nie jest ostatnim słowem nauki. Czytamy o  tym we Wprowadzeniu do książki Antoniego Hoffmana pod tytułem “Wokół ewolucji”:

Od czasu historycznej konferencji w Princeton w roku 1946, na której ostatecznie nadano kształt tak zwanej syntetycznej teorii ewolucji, czyli współczesnemu neodarwinizmowi, coraz mniej się w  biologii mówiło o ewolucji. Dwa zasadnicze problemy stanęły wówczas w centrum zainteresowania biologów – z jednej strony rozpoczęła się fascynacja biologią molekularną, bo właśnie tutaj spodziewano się znaleźć rozwiązanie zagadki życia, z drugiej zaś, ze względów czysto praktycznych, coraz więcej wysiłku i  czasu poświęcano zagadnieniom ekologii. Natomiast ewolucja z  biologii wyparowała. Jej teorię wykładano wprawdzie na uniwersytetach, ale w gruncie rzeczy jedynie jako historię nauki, jako tradycję, o której każdy szanujący się biolog powinien mieć jakie takie pojęcie, choć w jego własnej praktyce badawczej do niczego mu się to przydać nie może.

W ciągu ostatnich kilkunastu lat ten niewzruszony, zdawało się, gmach syntetycznej teorii ewolucji zaczął się jednak chwiać. Pierwsze ciosy zadali mu genetycy molekularni, następne ekolodzy i biolodzy rozwoju, a na konferencji odbytej w roku 1980 w Chicago prym w tej akcji destrukcyjnej wiedli paleontolodzy. W efekcie – coraz mniej dziś w tej dziedzinie pewników, coraz więcej znaków zapytania. Problem ewolucji odzyskuje więc swą intelektualną atrakcyjność [14].

Problem ewolucji i jej mechanizmu pozostaje zatem nadal przedmiotem poszukiwań i dlatego żadne rozwiązanie nie powinno odgrywać roli naukowego dogmatu. Warto zauważyć, że w nauce nie może być dogmatów, jeżeli ktoś chce z nauki uczynić substrat religii, wtedy wprowadza dogmatyzację twierdzeń, ale to przekreśla samą naturę nauki jako stałego przybliżania poznawczego obrazu świata do jego rzeczywistości.

Darwinizm przyjęty przez filozofów i to od marksistowskich do katolickich stał się pewnego rodzaju dogmatem, a  wszelkie odstępstwa od niego zwalczane są jak herezje w religiach. Tymczasem trwa nadal dyskusja i trwać będzie w przyszłości. O występujących w niej trendach mogą świadczyć tytuły pozycji książkowych: z jednej strony “Sąd nad Darwinem” [15], “Czy Darwin miał rację?” [16], a z drugiej strony “Niewczesny pogrzeb Darwina” [17].

Nie będziemy w tym miejscu szczegółowo omawiać całej listy przykładów, które wykazują, że skonstruowana przez ewolucjonistów linia rozwoju świata organicznego, a w szczególności człowieka, nie ma wystarczających podstaw naukowych. Wspomnieć tylko wypada, że nie znaleziono ogniw pośrednich, które powinny pozostać w różnych warstwach geologicznych przy założeniu zmian dokonujących się stopniowo. Wszystkie gatunki zawsze występują jako ukształtowane, co konsekwentnie prowadzi do wniosku, że poznane formy w linii rozwojowej człowieka są albo przedstawicielami świata zwierzęcego, albo są jednostkami ludzkimi. Pośredniego bytu nie znaleziono, a równocześnie kwestionowane są datowania odnoszące się do poszczególnych ogniw wspomnianej linii rozwojowej i jej korelacji z innymi zdarzeniami.

Trzeba zgodzić się z tym, że obraz, jaki proponowała nauka, zmienia się i będzie się zmieniać, o czym świadczy wypowiedź Hansa-Joachima Zillmera:

Modele stosowane w naukach przyrodniczych są upraszczające, przez co pomijają cały szereg zjawisk. Niepokojące jest jednak, że nowe ustalenia są ignorowane po prostu dlatego, że nie pasują do istniejących teorii; a wysunięcie nowych hipotez byłoby niewygodne.

Współistnienia ludzi i dinozaurów nie powinno zbywać się wzruszeniem ramion. Podobnie nie wolno traktować odkrycia latimerii, która miała podobno wymrzeć pod koniec „ziemskiego średniowiecza”, tymczasem pływa sobie dziś jeszcze w pobliżu Madagaskaru i Sumatry. Dinozaury żyły na całym świecie, od bieguna północnego po południowy, w tropikalnym klimacie bez zim, lodu i śniegu. Jak pogodzić to z faktem, że ludzie od czasów Homo erectus albo najpóźniej od czasów neandertalczyka żyli ponoć w mroźnej epoce lodowcowej? Gdyby erę dinozaurów przybliżyć znacznie w czasie, trzeba by wykluczyć epokę lodowcową. Oznaczałoby to, że najdawniejsze wydarzenia w dziejach Ziemi, w tym też dryf kontynentów, miały miejsce nie dziesiątki milionów lat temu, ale „wczoraj” – przed kilkoma tysiącami lat, w czasach, kiedy już istnieli ludzie… [18]

Czy cytowany autor ma rację? Nie będziemy tego rozstrzygać. Tego rodzaju wystąpienia muszą jednak zachęcać do powściągliwości w kreowaniu ostatecznych sądów, a równocześnie otwierać na nowe obrazy świata, w  którym żyjemy. One muszą się pojawiać i  będą tworzone, gdyż taka jest natura naszego poznawania.

Wobec roszczeń jakie wysuwała i  wysuwa nadal myśl ewolucyjna zrodzona w dziewiętnastym wieku nie dziwi nas tytuł innej książki Zillmera, “Kłamstwo ewolucji” [19], w której znajdujemy bardzo wiele przykładów zdających się obalać wspomnianą myśl ewolucyjną. Trzeba jednak pamiętać, że kontrargumenty przeciw darwinowskiemu ujęciu ewolucji nie są zaprzeczeniem istnienia prawa i faktu ewolucji w rozwoju świata. W tej książce tytuł powinien raczej brzmieć: “Kłamstwo ewolucji typu darwinowskiego“.

Ogólna bowiem idea ewolucji jest niezbywalnym osiągnięciem ludzkiego poznania. Choć nauka nie może nam do końca wyjaśnić mechanizmu, jaki napędza rozwój świata, mechanizm taki (prawo) istnieje i rozwój dokonał się osiągając swój szczyt, jakim jest człowiek, bez uwzględnienia którego tego rozwoju nie można zrozumieć.

A ponieważ rozwój ten można modelować przez wspominaną już trajektorię z punktami przegięcia, trzeba w nie wpisać także te przemiany, które w konkretnych warunkach skokowo prowadziły do powstawania nowych form życia organicznego. Dlatego nie było i nie ma śladów po ogniwach pośrednich. Dlatego też proces rozwoju nie jest tak rozciągnięty w czasie, jak to mogłoby wynikać z powszechnie jeszcze panującego obrazu ewolucji.

Badanie rozwoju świata, wyzwolone z oków, jakie narzuciła mu propaganda antyreligijna i jeszcze je podtrzymuje, prowadzi do wizji ewolucji, która jako przedmiot nauk przyrodniczych musi być niezależna od założeń religijnych i wszystko wyjaśniać bez potrzeby odwoływania się do nich, ale która równocześnie będzie na nie tak otwarta, że w ramach światopoglądu (nie teorii naukowej) tworzonego przez poszczególnego człowieka, opartego na osiągnięciach naukowych, ale wspartego także przez poznanie filozoficzne i  religijne, będzie stanowiła zwartą całość. Prawda jest jedna, uwzględnia ona filozoficzny kreacjonizm i przyrodnicze poznanie ewolucyjne. Na tej drodze będziemy mogli coraz lepiej poznawać otaczający nas świat, a także dążyć do Boga.

A co z tego ma wyciągnąć dla siebie biblista? Otóż przede wszystkim stwierdzenie, że w rozwoju świata organicznego nowe formy pojawiały się skokowo, a nie przez sumowanie drobnych zmian. Dlatego mówienie o małpoludach jest bajką minionego okresu, gdy takie bajki miały oddalić myśl o Bogu jako stwórcy człowieka.

Człowiek, gdy się pojawił (nie wiemy kiedy, ani jak), od początku był człowiekiem, a więc istotą rozumna i wolną i choć do wielu osiągnięć dochodził stopniowo, to te osiągnięcia od początku miały ludzki charakter. Tak było także w dziedzinie poznania, a stąd wynika, że myślenie mityczne, które na początku miało absolutny priorytet w poznawaniu rzeczywistości, nie było bełkotem prymitywnej istoty wyzbywającej się zwierzęcych pozostałości, ale było myśleniem godnym ludzkiej istoty i prowadzącym na swój sposób do poznania prawdy.

Mit jest nie tylko starą jak świat opowieścią o  losach herosów i  bogów, lecz wciąż żywą strukturą nieustannie kształtującą nasze postrzeganie świata. Mit stanowi ponadczasowy wzorzec doskonałości, do którego rzeczywistość zawsze winna się odnosić, zaś wszystko, czemu przypisujemy ponadczasowe trwanie, przechodzi z kolei w domenę mitu. Ten doskonały wzorzec znajduje się zawsze w opozycji do tego, co przemijające, tymczasowe i nietrwałe, dlatego właśnie świat życia codziennego traktowany jest jako miejsce wygnania, jako niższy stopień jedynie prowadzący do bytu prawdziwego. Zwróćmy uwagę, iż w takim rozumieniu mitu wszystko to, co uznajemy za wartość istotną dla naszej kondycji, staje się realnością mityczną i zaczyna funkcjonować jako trwały punkt odniesienia. Również potrzeba zadawania pytań filozoficznych wywodzi się z mitycznego pnia kultury i spełnia podobne funkcje [20].

W tym okresie powstawała Biblia, a korzystając z ludzkiej kultury przejęła także mityczny sposób myślenia.

Różne mitologie w poszczególnych kulturach odpowiadały na fundamentalne pytania o powstanie świata, o powstanie człowieka, o pierwotny stan ludzkości, o  walkę kosmiczną, która towarzyszy dziejom człowieka, o  oczekiwania ludów i  o końcu świata. Biblia podejmuje wszystkie te pytania i udziela na nie swoiste odpowiedzi, często w jakiś sposób zależne od opowiadań mitologicznych, a także w pewnych punktach diametralnie od nich różne.

Można więc śledzić obszary spotkania Biblii z kulturami narodów ościennych. Zobaczymy liczne podobieństwa, ale równocześnie będziemy się przekonywać, że rzeczywistość Biblii jest o wiele bogatsza. To prowadzi do pytania o samą Biblię, będzie ono miało postać tezy zaopatrzonej pytajnikiem: Biblia — historia zbawienia opowiedziana językiem mitów? Od razu trzeba powiedzieć, że odpowiedź musi być niejednoznaczna, pod pewnymi aspektami będzie ona twierdząca, a pod innymi przecząca.

Taka niejednorodność występuje w wielu zagadnieniach biblijnych, gdyż ze względu na bogactwo Biblii przymierzanie jej do różnych kategorii myślowych, w tym wypadku do mitologii i tego, co jest opowiadane językiem mitycznym, nie potrafi ogarnąć wspomnianego bogactwa. Biblia w  wielu wypadkach jest podobna do tego, z  czym ją porównujemy, ale jest czymś więcej, wychodzi o wiele dalej.

Biblia powstawała w świecie mitów, przejęła ona wiele elementów mitycznego obrazu, korzystała z  języka mitycznego, języka symboli, stworzyła jednak zupełnie inne rozwiązania. I o tym podwójnym obliczu zagadnienia nie można zapominać.

W korzystaniu z myślenia mitycznego Biblia najpierw bardzo starannie retuszuje wszystkie obrazy, które mogłyby przemycić wyobrażenia politeistyczne, nawiązujące do rozpowszechnionego w starożytności ukazywania wielu bogów, co było skutkiem rozmycia się pierwotnego monoteizmu, jakie nastąpiło w  procesie degradacji religii, towarzyszącemu procesowi rozwoju cywilizacyjnego.

Kolejną sprawą jest uwzględnienie historii w przekazie biblijnym. Myślenie mityczne zasadniczo jest ahistoryczne, Izrael natomiast spotkał swego Boga w historii, Bóg działa i objawia się w historii i poprzez historię. Dlatego w Biblii znajdujemy przedziwne połączenie symboliki mitycznej z historią, która w biblijnej interpretacji jest historią zbawienia. Język mitu i język historii przeplatają się w Biblii i razem stanowią przekaz nauki o Bogu i Jego działaniu, które zawsze ma zbawcze znaczenie.

Izrael zatem wniósł do myśli biblijnej swoje historyczne spotkania z Bogiem, a ubrał to w szatę obrazów mitycznych, jakie dostarczyły mu kultury ościenne. Powstały konglomerat jest wspaniałym osiągnięciem na drodze poznania prawdy religijnej, a zastosowane w nim myślenie mityczne absolutnie nie jest znakiem zacofania, ale nawiązaniem do wielkiego dzieła ludzkiego umysłu, jakim bezsprzecznie jest to myślenie.

Gdy chcemy właściwie odczytać Biblię, musimy czytać ją tak, jak została napisana, dlatego z  koniecznością musimy przyjąć, że bogaty świat mitów zawierał odpowiedzi na pytanie, skąd wziął się obserwowalny przez nas świat, jaki był na początku, jak się rozwijał, a przede wszystkim, czym jest. Odpowiedź ta została udzielona w postaci mitu, a  więc świętego opowiadania o  fundamentalnych sprawach życia i śmierci. Mity zawierały mądrość tych ludzi, którzy je tworzyli, która ujęta została w formie, jaka dla nas jest mało przemawiająca, bo jej tak prawdziwie nie rozumiemy, została bowiem zakodowana za pomocą kodu, o którym ludzkość zapomniała zwłaszcza wtedy, gdy stworzyła sobie inny kod na terenie nauk przyrodniczych, kod matematyczny, który wymaga zważenia i  zmierzenia wszystkiego. Tamci ludzie bardziej szukali istoty rzeczy, a  nie zależności liczbowych. My tamtego kodu, tamtych konstrukcji myślowych nie rozumiemy.

Mity zawierają poważną wiedzę, tylko inaczej wyrażoną. Ta wiedza zawiera w sobie także zaawansowane informacje, jakich nam dostarczają nauki o przyrodzie, ale my nie możemy ich odczytać bez właściwego kodu. Stąd w mitach spostrzegamy niejednokrotnie zewnętrzne detale, które przypominają nam prymitywne rozwiązania, a nie docieramy do głębi, którą rozumieli tamci ludzie, a  dla nas została już pogrzebana pod warstwą wspomnianych detali.

W takim świecie mitów rozwijała się nauka Biblii między innymi na temat powstania świata. Przejęła ona wiele elementów mitycznego obrazu, korzystała z  języka mitycznego, języka symboli, stworzyła jednak zupełnie inne rozwiązanie. Krytyczna recepcja religijnych pojęć ludów ościennych wypowiedzianych w  mitach, jaka dokonała się w Izraelu, polega na tym, że wypowiedzi Biblii na temat stworzenia korzeniami swoimi sięgają głęboko w dzieje ludzkości. Dzięki nim Kościołowi stało się nieco bliższe to, co będąc wcześniejsze od Starego i Nowego Testamentu, stanowi cząstkę najstarszych dóbr religijnych, a zarazem dóbr kulturalnych ludzkości. Przez sam Kościół przez długi czas były to treści zaniedbywane i zapoznawane, a dzisiaj na nowo zaczynają być uznawane za coś niezbędnego dla rozwoju ludzkości [21].

I takiego odczytania musimy się nauczyć.

Przypisy
[1]. Będziecie moimi świadkami. Księga Pamiątkowa dla Księdza Józefa Kozyry, Profesora Uniwersytetu Śląskiego w 65. rocznicę urodzin, Warszawa 2012, s. 109—130.
[2]. Myśl tę w odniesieniu do fizyki rozwija w bardzo ciekawy sposób A.K. Wróblewski, Prawda i mity w fizyce (Problemy Naukowe Współczesności), Wrocław 1982, passim.
[3]. Por. Ph.G. Fothergill, Chrześcijanie wobec ewolucji, przeł. T. Górski, Warszawa 1966, s. 46,
[4]. Por. Tamże, s. 49—56.
[5]. Por. Tamże s. 109.
[6]. K. Darwin, O pochodzeniu gatunków, Warszawa 1959, s. 515.
[7]. Por. Ph.G. Fothergill, Chrześcijanie wobec ewolucji, dz. cyt., s. 138.
[8]. Por. T. Jelonek, Ujęcie problemu prawdziwości Biblii według Dei Verbum, w: Studium Scripturae anima theologiae, Kraków 1990, s. 140—149.
[9]. Tekstów wyrażonych językiem mitycznym nie wolno rozumieć dosłownie, one zawierają w sobie głębszy sens wyrażony symbolami
[10]. O tej legendzie por. R. Konik, W obronie Świętej Inkwizycji, Wrocław 2004.
[11]. Por. K. Pederson, Wszechświat Jenny. Jak opowiedziałem mojej córeczce o galaktykach, gwiezdnym pyle i życiu, przeł. Z. Kasprzyk, Kraków 2005, s. 81.
[12]. Tamże, s. 107.
[13]. Ph.E. Johnson. Sąd nad Darwinem, przeł. R. Piotrowski, Warszawa 1997, s. 31.
[14]. A. Hoffman, Wokół ewolucji (Biblioteka myśli współczesnej), Warszawa 1983, s. 5.
[15]. Ph.E. Johnson, Sąd nad Darwinem, dz. cyt.
[16]. G.S. Johnston, Czy Darwin miał rację? (Wiara i nauka), przeł. J. Kaliszczyk, Kraków 2005.
[17]. S.J. Gould, Niewczesny pogrzeb Darwina. Wybór esejów (Biblioteka myśli współczesnej), przeł. N.Kancewicz—Hoffman, Warszawa 1991.
[18]. H.-J. Zillmer, Największe pomyłki w dziejach Ziemi. Ludzie i dinozaury żyli jednocześnie, epoki kamiennej nie było, a teoria ewolucji jest błędna, przeł. R. Kosiński, Warszawa 2002, s. 206.
[19]. H.-J. Zillmer, Kłamstwo ewolucji, przeł. R. Kosiński, Warszawa 2006.
[20]. P. Marciszuk, Literatura, filozofia, mit, Warszawa 2008, s. 41n.
[21]. Wypowiedź K. Westermanna cytowana za: M. Kehl SJ, I widział Bóg, że to jest dobre. Teologia stworzenia, przeł. W. Szymona OP, Poznań 2008, s. 130.

ks. Tomasz Jelonek

Fragment pochodzi z książki:
ks. Tomasz Jelonek
Biblijne kłosy z gratulacyjnych snopów
ISBN: 978-83-7720-224-1
wyd.: Copyright © by Wydawnictwo PETRUS 2015

Powiązane zdjęcia:

Możesz również polubić…

Pasek dostępności